Wracałam z II – Melliehy na Malcie, po wizycie w bajkowej wiosce Popeye’s Village. Zerknęłam na zegarek i trochę się zmartwiłam – jeśli chciałam jeszcze tego dnia zobaczyć Mdinę, musiałam się spieszyć. Do przystanku autobusowego było jednak stanowczo za daleko i to stromo pod górę. Godzina odjazdu autobusu zbliżała się nieubłaganie, więc pozostało mi jedno rozwiązanie: autostop.
Nigdy wcześniej nie łapałam stopa na Malcie. Czy to w ogóle obowiązujący zwyczaj na tej małej wyspie? Może mieszkańcy boją się zabierać nieznajomych? Z bijącym sercem i lekkim wstydem zaczęłam nieśmiało machać ręką. Pierwszy samochód, drugi, trzeci – nic. Aż wreszcie biała Toyota zwolniła i zatrzymała się kilka metrów przede mną. Za kierownicą siedziała uśmiechnięta kobieta. Odetchnęłam z ulgą.
„Czy mogłaby mnie pani podwieźć choćby kawałek pod górę? Chciałabym zdążyć zwiedzić Mdinę przed zmrokiem” – zapytałam niepewnie po angielsku. „Wsiadaj!” – odpowiedziała bez wahania. „Zabiorę cię prosto do Mdiny!” – dodała po kilku chwilach, ku mojemu zaskoczeniu.
Przez całą drogę rozmawiałyśmy jak stare przyjaciółki. Ona – Maltanka spragniona zimowych krajobrazów i nart, ja – uciekająca od chłodu w ciepłe zakątki świata. Śmiałyśmy się z tego kontrastu. To od niej dowiedziałam się fascynujących rzeczy o życiu na Malcie – na przykład tego, że samochód jest tu symbolem statusu społecznego, a rodziny często mają po dwa lub trzy pojazdy. „Rząd próbuje to ograniczać” – wyjaśniła. „Jest już tak dużo aut, że starszym osobom od pewnego wieku zabrania się prowadzenia”. To wyjaśniało, dlaczego w niektórych miejscach wyspy panują tak duże korki!
Dzięki tej przypadkowo spotkanej, życzliwej kobiecie nie tylko zdążyłam zwiedzić Mdinę i pobliski Rabat przed zmrokiem, ale zdobyłam ciekawostki o życiu na Malcie. Czasem jeden gest dobroci od nieznajomej osoby może zmienić cały dzień – a może nawet więcej, bo ta historia pozostanie kolejnym, pięknym wspomnieniem z podróży.